środa, 23 grudnia 2015

Wesołych!!!!

Patrzcie, znowu Święta :) a wydawało się, że były tak niedawno... 

Kochani, życzę Wam fantastycznych Świąt spędzonych w gronie przyjaciół i rodziny (tej mało irytującej, na pewno nie Johna Winchestera), przy ciepłym świetle świec, przysmakach (i oby w biodra nie poszły, ale podobnież rybki są nietuczące) i interesujących konwersacjach :) Szampańskiej zabawy w Sylwestra i niech Nowy Rok przyniesie nam coraz lepsze odcinki, uśmiech niezależnie od sytuacji i same dobre chwile - a jeśli przydarzą się te złe, to tylko po to, by podkreślić najlepsze momenty :)


niedziela, 20 grudnia 2015

Road so far... czyli połowa sezonu...

Klasycznie, najwyższy czas na wyliczenie najlepszych momentów tego sezonu. Ku mojemu zaskoczeniu, jest ich trochę. Jedenasty sezon na tym etapie całkiem ładnie daje radę. Kolejność jak zwykle przypadkowa – no, w tym przypadku chronologiczna.

1. Modlitwa Sama (Out of the Darkness, into the Fire)

To zawsze Sam był tą osobą, która wierzyła w siły wyższe, do dziś pamiętam jego (nomen omen) rozanielenie na widok pierzastych w It’s a Great Pumpkin, Sam Winchester i jakie to przyjemne w świecie cynicznych łowców. Wprawdzie Bóg już dawno udowodnił, że ma to wszystko w nosie, jednak ta prawdziwa nadzieja w jego oczach i głosie kupiła mnie całkowicie.


2. Baby Amara (Form and Void)

Nie przepadam za samą Amarą, interesująca zaczęła być dopiero ostatnio, ale scena, w której zirytowane dziecko zachowuje się jak solidnie nawiedzone i rzuca klockami w ścianę, formułując swoje żądanie, jest po prostu znakomita. Mniam.


3. Ojciec Crowley (Form and Void)

Do przebierających się Winchesterów jesteśmy już przyzwyczajeni, ale Król Piekła działający pod przykrywką to zupełnie inna bajka. Pijący herbatkę egzorcysta o znajomym akcencie i radośnie witający Deana standardowymi insynuacjami szczerze mnie rozbawił.


4. Anioł i demon wchodzą do baru… (The Bad Seed)

Czekałam na jakąkolwiek interakcję między Niebem i Piekłem inną niż romance Casa i Crowleya i nareszcie się doczekałam! Istoty witające się najpierw z najwyższą pogardą, potem siedzące przy alkoholu i dyskutujące o zmianie sytuacji… scena jak z dobrego dowcipu, w dodatku nieźle rozegrana. Jak widać, coś już zaczęło się dziać w Niebie… czas na Piekło!


5. Śmiejący się Winchesterowie (Baby)

Tyle już lat minęło… Kiedyś ktoś napisał, że jeśli widać zdjęcie J&J w klasycznym łowieckim outficie śmiejących się, znaczy się, zdjęcie jest z planu. Nie w tym odcinku. Chłopcy zaglądają do baru, sypiają z kelnerkami, piją piwo i smoothiesy, śmieją się, rozmawiając o wszystkim… O tak. Proszę o więcej.


6. Rozmowa Casa i Metatrona (Our Little World)

Nie lubię Metatrona, nie znoszę w tym momencie Castiela, jednak ich rozmowa była jedną z najlepiej napisanych i rozegranych dotychczas w tym sezonie. Podoba mi się jak Metatron dostosował się do sytuacji, w której się znajduje, jak daje sobie radę, nie tracąc z oczu tego, co zawsze było dla niego najważniejsze – historie. Zrobiło mi się go naprawdę żal, a wywołanie u mnie tej emocji w odniesieniu do Skryby to dobra robota.


7. Morderczy króliczek (Plush)

Morderczy króliczek. To się rozumie samo przez się.


8. Sam uwięziony z klaunem w windzie (Plush)

Rozumiem fobię Sama, choć klauni mnie raczej zaledwie niepokoją. Reakcja Sama na klauna, który pojawił się w tej samej windzie co on, nie zawodzi. Widać panikę, strach, a wreszcie zrozumienie i reakcję. Bardzo bardzo.


9. Fangirlująca Rowena (O Brother, Where Art You?)

Nie wierzę, że to piszę, ale TAK. Reakcja Roweny na przywołanego Lucyfera jest po prostu bezcenna, kupiła mnie całkowicie. Jakbym widziała samą siebie na widok Crowleya ze wcześniejszych sezonów. Dodatkowo, nareszcie przepychanki mamusi i synka były naprawdę zabawne i ubawiły mnie serdecznie.


10. Lucyfer (O Brother, Where Art You?)

Nie jestem fanką Upadłego Anioła, zdecydowanie mi do niej daleko, ale Niosący Światło w wykonaniu Marka Pellegrino zakasował wszystko, co dotychczas pojawiło się w tym sezonie. Znudzony zblazowany Szatan, pragnący położyć łapkę na nowej/starej zabawce. TAK! Po trzykroć TAK!



piątek, 11 grudnia 2015

A teraz zagram w totka!

Mówiłam, kurczę, mówiłam! Jeszcze zanim pojawił się zwiastun tego odcinka! Wizje nie pochodziły od Boga, pochodziły od Lucyfera. Szczerze mówiąc, to nigdy nie sądziłam, że to Dean okaże się tym rozsądnym, tłukąc młodszemu do głowy, że nie ma pewności. Swoją ścieżką, nasz Szatan musi się straszliwie nudzić w Klatce, skoro odgrzewa boskie „the greatest hits”. Płonący krzak, doprawdyż? To chyba był moment, w którym nabrałam pewności co do wizji. Ostatnim razem, kiedy krzak spektakularnie zapłonął w serialu, powodem tego był anioł. Torturowany anioł.



Chciałabym tylko powiedzieć, że dyskusja o Lucim dotykającym Sama przywiodła mi na myśl fanfiki. Bardzo złe fanfiki.

Ale do rzeczy! Klatka zrobiła na mnie wrażenie, podobnie jak Piekło, które wreszcie wygląda jak trzeba (mimo że tęsknię za kolejką!) – nie jak ta cieciowa przybudówka, w której ostatnio urzęduje Crowley. Limbo było absolutnie cudowne, łącznie z kręgosłupami i czaszkami grzeszników, na stałe będącymi elementami wystroju wnętrz (czy zachwycanie się tym już świadczy o mnie źle?). 


Ach, niemalże krąg piekielny...


Spacerkiem przez Piekło...

Szalenie podobał mi się koncept fizycznej obecności Klatki w tym miejscu, choć będącej przecież ze swoim lokatorem jakby w zupełnie innym wymiarze. No właśnie… lokatorem… Co, do diaska, stało się z Adamem i Michałem? Nie przyjmuję do wiadomości pozaekranowego ewakuowania się obu dżentelmenów z piekielnych wymiarów, choć wcale bym się nie zdziwiła, gdyby był to wynik uszkodzenia Klatki. Ona nigdy nie miała być więzieniem dla archanioła innego niż Lucyfer. Może to właśnie sprawiło, że Michał dał nogę? Jeśli jednak tak zrobił, gdzież on, ach gdzież? W Niebie, będąc jedną z frakcji walczących o władzę? Gdyby tak było, aniołowie by się raczej nie buntowali, potrzebowali przywódców, a archanioł jest jakby zupełnie naturalnym przywódcą. Nie wiem, nie podoba mi się takie obchodzenie mitologii serialu. Poza tym – fandomowi należy się wyjaśnienie za lata pamięci o biednym Adamie…


Źródełko gifa to oczywiście Tumblr.

Lucyfer jest absolutnie bezkonkurencyjny. Tak, spodziewam się, że za to zdanie natychmiast pojawi się u mych drzwi lotny patrol do walki z satanizmem, ale nie da się ukryć – Mark Pellegrino zagrał cudownie zblazowanego Szatana, który tak doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że to właśnie on pociąga za wszystkie sznurki i tak bardzo chciałby się podzielić tą informacją, ale jeszcze nie teraz. Nie da się ukryć, że Lucyfer wyciął numer z takich, jakie zazwyczaj udawały się Crowley’owi  - jego zawsze na wierzchu. Aż mi się przypomina ta cudowna rozmowa z The End i słowa: „I win, because… I win.” Acha. Piękne rozegranie kart, Wasza Szatańska Wysokość. Jestem pod szczerym wrażeniem, jak nie należę do grona fanów Nosiciela Światła w tym serialu. Pytanie, jak wielką potęgą dysponuje Lucyfer. Był w stanie sięgnąć do Sama, zesłać na niego wizje, mógł zdjąć ochronne zaklęcia, czy jednak jest na tyle potężny, by Klatkę rozsadzić od środka? Mam wrażenie, że to kolejna część planu – skoro Sam nie zgodził się na dobrowolne noszenie Lampki, zaczekajmy teraz aż jego braciszek postanowi go uwolnić. Kto jak kto, ale Lucyfer doskonale wie, jak zależni są chłopcy od siebie. Naprawdę, Akademia niniejszym przyznaje Oscara Księciu Ciemności we własnej osobie.




Na pewno nie przyznam go naszym braciom, którzy wykazali się absolutnie bezkonkurencyjną tępotą. Ile razy już się rozdzielali, a to się zawsze kończyło ŹLE! I czy może mi ktoś wyjaśnić, jaki był powód deanowego poszukiwania Amary poza opkowym imperatywem? Co on jej, na bogów, może? Zaapelować do serca? Dobrego? Wydaje mi się, że Ciemność zaczęła go przywoływać dopiero przy kościele, więc po cholerę rozstał się z bratem, zostawiając go w towarzystwie Crowleya i Roweny? Gorzej! Nie odbiera od niego telefonu mimo iż wie, co i gdzie się dzieje! Bo Ciemność… Och, bogowie…

Nadal nie wiemy bowiem, co ma Amara do Deana poza tym, że robi do niego maślane oczyska i wreszcie przestaje to być tak strasznie creepy – kiedy była w ciele nastolatki, miałam permanentne WTF. Wypuścił ją, jasne. Jest wojownikiem, ma być jej czempionem? Księciem małżonkiem? Jedynym sprawiedliwym? No nie, to ostatnie w sumie odpada, bo przecież Amara oznajmia, że nie ma nic do Stworzenia, jeno do Stwórcy. I tutaj robię taką klasyczną minę „Yeah, right.” Dlaczego w takim razie na początku sezonu mieliśmy te absurdalne czarne smugi i inwazję pseudozombie? Ach tak, ona zamierza przejąć wszystko, co należy do jej brata. Teoretycznie ma to sens, w praktyce, by zyskać potęgę, by dorosnąć, Amara potrzebowała dusz. Ona tę duszę przecież, na Hadesa, próbuje wyssać z Deana! A zatem? Chce przejąć Stworzenie czy je zniszczyć? Fakt, jej zdaniem konsumpcja dusz jest sposobem na zapewnienie im nieśmiertelności i jeśli to o to chodzi, to kibicuję Bogu i Winchesterom, by ją wreszcie ubili lub zamknęli, bo nielogiczności nie lubię jak cholera.


Aczkolwiek, nie powiem, miewałam w tym odcinku momenty, w których jej szczerze współczułam. Ta straszliwa desperacja, by przykuć uwagę brata, ta próba zrozumienia istoty wiary, którą ludzie tak ufnie demonstrują w stosunku do Boga. Podobała mi się rozmowa w kościele i to, z jaką pewnością ksiądz mówi o „umowie” między ludem a jego Bogiem. Podobało mi się, jak z niezachwianą pewnością wyraża się o Bogu, choć nie da się ukryć, że misjonarzem to on był dosyć kiepskim. I to zaskoczenie Amary, która nie jest w stanie pojąć tego, jak ludzie wierzą w – jej zdaniem – abstrakcję, nie mając żadnego dowodu na to, że jest prawdziwa. Jak wierzą w ocalenie swych dusz – tych dusz, które im odbierze, które mają stanowić jej pokarm. Właśnie – jeśli dusze to dla niej energia, czym są dla Boga? Czy oddanie – podobnie jak w przypadku pogańskich bóstw, o ile pamiętam przemowę Kali – wystarcza mu, by być potężnym? Aniołowie i demony potrzebują dusz fizycznie, przywódcy są zasilani duszami przebywającymi w Piekle lub Niebie. Czy może mieć to jakiś związek z tym, że Amara – Ciemność to początek istnienia, a potem przybyło Światło – Bóg? Dusze są światłem, pochodzą zatem od Niego. Jednak z czego Bóg stworzył dusze? Och, widzę tutaj takie piękne pole do popisu dla mitologii!


Tak w ogóle to chciałabym powiedzieć, że piękna ta sukienka... bardzo eksponująca...

Zawodzi mnie jednak pokaz sił Amary. Jeśli jest istotą równą Bogu, po co bawić się w gromy z jasnego nieba (cholera, przypomina mi się Falkon) i zamianę wody w krew? Jeśli jest siostrą Boga, czy przypadkiem nie powinna również mieć przynajmniej szczątkowej możliwości kreacji rzeczywistości, ot choćby takiej jak Gabryś, zaledwie przecież archanioł. Jest potężna, to fakt, ale jeśli jej potęga polega na kopiowaniu brata i niszczeniu aniołów, to czuję się… trochę zawiedziona. Przypominam, zabijać anioły mógł nawet Colt (a przynajmniej nie stwierdzono, że nie może – Lucek miał być wyjątkiem), Eve potrafiła wpływać na ich moce, a leviathany robiły z nimi, co chciały.


Jak kocham Jareda, Jensen jest jednak lepsyz w SingleManTear.

Właśnie – czy nie byłoby piękne, gdyby Eve nie miała w sobie cząstki Ciemności? Ot, taka luźna myśl. Nigdzie nie powiedziano, skąd ona się właściwie wzięła.


Muzyka była cudowna.

Natomiast wreszcie mamy to, co się zapowiadało już kilka odcinków temu – anioły zebrały się do kupy i próbują coś zrobić, w przeciwieństwie do wiecznie gadających i knujących przywódców… Przyznam, że gęba mi się uśmiechnęła, fajnie byłoby wreszcie zrobić coś sensownego z Niebem. Jednak… jeśli anioły już zaczęły, co z demonami? Crowley już ma dosyć niskie notowania, a jeśli jeszcze teraz zwiał w ślad za mamusią, bo Lucyfer się obudził… Och, widzę przewrót. Taka piękna rewolucja z posadzeniem Lucyfera na tronie. Widzę to oczyma duszy. Zwłaszcza, że widzę sprzymierzeńca, który może mu pomóc tyłek na tym tronie posadzić.


Co z tymi garniakami? Czy anioły nie biorą vesseli, które ubierają się nieco bardziej casualowo?

A jest nim… Ach, nie będę narzekać na to, na co narzekam zazwyczaj – na Crowleya i Rowenę. Znaczy, oczywiście, Crowley głównie siedzi na tronie i bawi się nożem, natomiast bardzo podobała mi się ich relacja w tym odcinku… Poza tym – tak bardzo rozumiałam Rowenę… Przecież to czysta żywa fan girl! Powinna się ustawić w tym szeregu fanek, które naszego Księcia Ciemności wielbią bezgranicznie. Miałam tak wielką radochę na jej widok, że prawie zapomniałam o tym, że jej nie znoszę. Plus te cudowne dogryzki mamusi i synka! Oni są siebie warci, a to wreszcie było pokazane.  Wracając jednak do naszych baranów – Rowena zobaczyła sprzymierzeńca i raczej szybko o tym nie zapomni… zwłaszcza że Winchester mający Księgę Przeklętych właśnie siedzi w Klatce. Czy Crowley zdąży położyć łapę na książeczce zanim dopadnie ją mamusia? Mrrrr, widzę dużo fajnych możliwości, choć oczywiście nie da się ukryć, że wątek Księgi Przeklętych mnie drażni – takie pójście na skróty. Zdjęcie Znamienia Kainowego, uwolnienie Ciemności, uwolnienie Lucka… Czy jest tam również sekret panierki z KFC? I jak, do cholery, Lilith o niej nie wiedziała, tylko - biedaczka - się męczyła z otwieraniem pieczęci?


Rowena a.k.a. Fangirl. 

No cóż, mamy hellatus. Jared powiedział niedawno, że myślał, że tego typu rozwiązanie widział raczej na koniec sezonu, my dostaliśmy je na środek sezonu. To i tak lepiej niż ze śmiercią Kaina (tak, pamiętam!), acz trochę przeraża mnie to, co zobaczyłam w zapowiedzi kolejnego odcinka. No cóż, ten jednak przywrócił mi nadzieję na sensowne rozwiązania w głównych wątkach – nadal się, jak widać, da. Nie żebym się nie spodziewała, ale się da. I w dodatku ogląda się z przyjemnością (choć w tym odcinku przyjemnością był głównie Mark Pellegrino, który cudownym człowiekiem jest i pochwala moje zakupy w wolnocłówce – taka luźna dygresja).

Supernatural 11x09  O Brother, Where Art Thou?, scen. B. Buckner i E. Ross-Leming, reż. R. Singer, wyst. J. Padalecki, J. Ackles, M. Sheppard, M. Pellegrino i inni.

niedziela, 6 grudnia 2015

Jednorożce i syrenki... I brokat!

Hmmm… Miał to być odcinek zabawny i nie przeczę, znalazło się kilka momentów, w których ryknęłam zdrowym rechotem, jednak jak na to, czego się spodziewałam, nie było ich tak wiele. Wniosek z tego jeden – nic na siłę, panie i panowie.


Sam Winchester jest masochistą. Nie prowadzi żadnej sprawy, a mimo to wstaje o 6:30. I żeby jeszcze sam, tak z siebie! Ale nie, budzik sobie nastawia. Tak, dla takich jak on Crowley zmienił Piekło.


Tak, rozumiem, że Jensen miał taką minę cały czas, kiedy Richard mówił mu, co robić.

Jednak żeby nie marudzić, skłamałabym, pisząc, że nie był to odcinek całkiem niezły, niekoniecznie jako comic relief. Przede wszystkim, po raz kolejny daje nam wgląd w stosunki rodzinne Winchesterów i jeśli jeszcze ktoś mi powie, że John był nadzwyczajnym ojcem, to będzie kolejny tytuł, którym mu odpowiem. Właściwie za wszystko powinno wystarczyć Something Wicked i A Very Supernatural Christmas, ale dołączam Just My Imagination do listy. Jeśli tak wyglądało życie młodego Sama Winchestera, to ja się naprawdę nie dziwię, że chłopak dał nogę, kiedy tylko mógł. Wiedząc, że coś tam się czai w Ciemności, zostaje sam, raz za razem. Dziewięcioletni dzieciak! Jasne, dziewięciolatek nie patrzy na to jak na zagrożenie, raczej tęskni za tym, żeby coś zrobić, a najgorszym przeciwnikiem jest nuda, ale na litość Boską! I tak, chociaż młody Sammy ucieszył się jakby mu kto milion dolców dał, tak tatuś dopuszczający do tego, by nawet teoretycznie wziął udział w polowaniu, a wcześniej jeszcze nań samotnie dojechał, jest osłem rzadkiej maści. Nie jestem fanką trzymania dzieci pod kloszem, ale… Nie. Ha, zresztą, tatuś to jedno, ale braciszek, który twierdzi, że przecież młodszy nie był samotny, bo zawsze miał jego, to kolejny przykład winchesterowej patologii i przekłamywania faktów. Miło było jednak przy okazji znowu zobaczyć Dylana Everetta, bo Dylan Kingwell, nowa odsłona młodego Sama, nie zachwycił mnie specjalnie. Może przywykłam zanadto do Colina Forda, ale czegoś mi w tym Samie brakowało. Trudno. Nie co dzień Święto Lasu.


Widzicie klocki LEGO i żołnierzyka? Rozumiem wiele, ale tak, scenarzyści, już zauważyliśmy, że nawiązujecie do poprzednich sezonów...


Nope. Colin Ford to mój młody Sam.

Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że scenarzyści piszą Sama na nowo. Jasne, na pewno – jak pisałam – chciał spróbować czegoś nowego, ale zaledwie pół roku wcześniej, podczas samotnych Świąt, ośmiolatek ma doskonale wyrobione zdanie na temat rodziciela. Nagle jednak słyszymy „I’m a Winchester, I hunt monsters.” Hmmmm… Duże hmmmmm… Plus… Nie macie wrażenie, że Sam względem Sully’ego zachował się po prostu jak buc? Pewnie, dla niego był to wymyślony przyjaciel, ale to jest kolejny przypadek, kiedy scenarzyści robią z postacią zupełnie co innego, jednocześnie usiłując nam wmówić, jaka to dobra i wrażliwa. Jeśli to tak ma wyglądać, lepiej niech scenarzyści koncentrują się na teraźniejszości.


Tylko w rzeczywistości Winchesterów dorosły mężczyzna siedzi i dyskutuje ze swoim Wyobrażonym Przyjacielem. I go przeprasza.

Którą oczywiście jest Ciemność, szczęśliwie póki co nieobecna. Nawet zanna, przyjaciele dzieci, wiedzą, że coś się dzieje, robią jednak swoje. Strasznie mi się spodobał ten koncept, dotychczas większość wróżek (pomijając Gildę, która była do tego przymuszona) nie należała raczej do stworzeń specjalnie miłych i serdecznych. Po dziesięciu lat fajnie zobaczyć te nieliczne istoty, które mają na uwadze li i jedynie nasze dobro. Zastanawiam się tylko, jaki jest klucz doboru dzieciaków i czy mają coś wspólnego z tym, kim potem mogą się stać… Tak, wiem, przekombinowuję.



Słodkie te stworzenia były...

Oczywiście, wymyśleni przyjaciele to temat wybitnie wdzięczny i nic dziwnego, że wyszło z tego coś miłego i miejscami rzeczywiście zabawnego. Scena, gdy mać dziewczynki wchodzi w zwłoki Sparkle’a i jeszcze rozmazuje sobie jego krew po twarzy była jednocześnie groteskowa i zabawna, wyłam również radośnie na widok śniadanka przygotowanego Samowi przez Sully’ego (i ten nie do końca obudzony Dean, który oznajmia, że idzie po broń – doprawdy, panie Winchester, pan jeszcze z nią nie śpi?). Inne elementy jednak już nie były takie śmieszne – jak chociażby pogrzeb syrenki. Na bogów, naprawdę? Sully pozwolił pochować swoją własną przyjaciółkę jak tę zdechłą rybkę z akwarium? Coś mi tu nie gra i to wręcz potężnie, nazywa się to niedopracowanie szczegółów, które ma dać pretekst do kolejnego teoretycznie zabawnego tekstu. Jednak bardzo podobało mi się zakończenie odcinka – morderczyni, która w jakiś sposób była ofiarą i wreszcie udało się to wszystko rozwikłać tak, by rzeczywiście „ocalić ludzi.”


Te miny były bezcenne :) Piękna scena...

No cóż, to była chwila oddechu przed uderzeniem z grubej rury. Jeśli ktoś nie widział jeszcze zwiastuna nowego odcinka, powiem tylko tyle, że cierpię na wadę wzroku – jasnowidztwo. Będzie to też ostatni odcinek przed dłuższą przerwą, więc przewiduję, że za tydzień, o tej porze, wszyscy będziemy się kiwać w kąciku… i błagać, by nas dobili. Emocjonalnie.


Chciałam tylko powiedzieć, że kupił mnie fakt, że ten odcinek reżyserował facet grający Trickstera, który uwielbiał te wszystkie słodycze... Pamiętacie tę scenę? :D


Supernatural 11x08 Just My Imagination, scen. J. Klein, reż. R. Speight Jr., wyst. J. Padalecki, J. Ackles, N. Torrence, A. Savcic i inni.